wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział 10


Była dumna z samej siebie, że w końcu zdobyła się na odwagę, by pożegnać się z życiem.

         Siedziała w pokoju, który pogrążony był w zupełnych ciemnościach. Jedynym źródłem światła mogłoby być to przedostające się z korytarza przez niewielką szparę pomiędzy drzwiami a podłogą, ale nie było komu go zapalić. Pozostała zupełnie sama z myślami, które niebezpiecznie zmierzały w rejony, które zdawała się już kiedyś pożegnać na dobre. Miała nadzieję, iż już nigdy nie będzie popadać w depresyjne stany, z których nie ma przecież łatwego wyjścia. Otoczyła się murem nie do przebicia. Nawet Alek – u którego zdecydowała się na jakiś czas zamieszkać, póki nie ułoży sobie w głowie kilku spraw – zaczynał mieć jej dość. A może zrozumiał, że pustymi słowami nic nie zdziała? Najczęściej przychodził do pokoju i po prostu siedział. Bez słów, ani zbędnych gestów. Zajmował się swoimi sprawami, a jego obecność zupełnie wystarczyło.
         Teraz właściciel domu znajdował się na treningu. Miał wrócić z niego za godzinę, może dwie. Nerwowo zaciskała szczupłe palce na skrawku kołdry. Poszewka mokra już była od łez, które znów nie chciały przestać płynąć. Próbowała być silna i wmawiać sobie, że to przecież nie jest koniec świata. Paul nie jest jedynym facetem. Wystarczy spojrzeć na Białorusina, który już zrobił dla niej tak wiele. Teoretycznie powinna pozbierać się w garść, unieść głowę i powiedzieć Lotmanowi, że nigdy nie zasługiwał na kogoś takiego jak Mirella Dobrowolska.
         Nigdy nie należała do osób odważnych. Przynajmniej w kwestii poważnych rozmów w cztery oczy. Rozważając wszelkie, możliwe scenariusze zdecydować mogła się tylko na jeden. Ostateczny. Ten, od którego nie będzie już odwrotu. No ale skoro powiedziała już pierwsze słowo, musi to dokończyć.
         Niczym cień przemknęła do kuchni. Nie musiała zbyt długo przeszukiwać szuflad by znaleźć to, czego w tej chwili potrzebowała najbardziej. Ostrze noża złowrogo odbiło światło ulicznej latarni, zatrzymując się na krótką chwilę na bladej twarzy blondynki. W jej oczach pojawiła się determinacja. Musiała zmuszać swój racjonalny umysł do zrobienia kolejnych kroków w stronę łazienki.
        
         Kowal był jednym z tych trenerów, którzy to cechują się prawdziwym powołaniem. Nie dało się przed nim niczego ukryć. Wystarczyło kilka złowrogich spojrzeń posłanych w stronę Lotmana, a wszystko stało się niemal jasne. Nie uśmiechało się Alkowi, iż będzie musiał trenerowi spowiadać się z prywatnych spraw. Może i rzutowały one na grę oraz atmosferę w zespole, ale to zdecydowanie nie była jego sprawa. Kiedy Kowal poprosił o uściśnięcie dłoni na zgodę… Nie mógł tego zrobić. Z drugiej strony nie chciał przecież wylecieć z drużyny. Pracował ciężko na to wszystko, co osiągnął. Jakiś Paul Lotman nie mógł tego zaprzepaścić.
- Panowie, przestańcie się zachowywać jak małe dzieci – mruknął już mocno poirytowany trener. – Musicie jeszcze przez jakiś czas grać w jednej drużynie, a ja nie chcę konfliktów, żeby było jasne.
         Paul wpatrywał się w czubki własnych butów. Nie, zdecydowanie nie był sobą. Utracił najważniejszą osobę w swoim życiu i dobrze wiedział, iż odzyskanie Mirelli będzie praktycznie niemożliwe. Po części z powodu Alka. Lotman był niemal pewien, iż Achrem zrobi wszystko, by dziewczyna z nim nie rozmawiała. Popełnił błąd. Ale przecież żałował! Czy nie zasługiwał na drugą szansę tak mimo wszystko?
- Będziesz mógł porozmawiać z Mirą – westchnął Alek, wyciągając rękę w stronę Paula. – Oboje będziecie się męczyć póki nie powiecie tego, co leży wam na sercu.
- A jeśli nie będzie chciała ze mną rozmawiać?
- To już nie moje zmartwienie, Paul. Nie będę jej do niczego zmuszać.
         Obaj siatkarze wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Lotman nie miał wątpliwości, że rolę anioła stróża Mirelli pełnić teraz będzie Alek. Sam ostatnio przeszedł przez rozstanie. Stali się sobie bliżsi.
- Bartman – szepnął Achrem, zajmując miejsce za kierownicą swojego samochodu. – Obaj wiemy bardzo dobrze, iż to wszystko jego wina.
- Myślałem, że niczego jej nie powie. Obiecał.
- Całkiem niezły z niego kombinator. Nie wiem dokładnie jak to wyglądało, ale musiał zawrzeć z Claire jakiś układ.
- Ona pewnie nawet nie jest w ciąży – westchnął Paul. – Dlaczego mi to zrobili?
- Bo na to zasłużyłeś.

         Weszła do łazienki. Nie mogła już patrzeć na własne odbicie, które prezentowało się marnie. Zapuchnięte oczy, ślady po łzach na policzkach, włosy w nieładzie i to posępne spojrzenie. Straciła wszelką nadzieję. Jej idealny świat się zawalił. Nic nie było takim, jak to sobie wyobrażała. Wróciła do Rzeszowa, by być ze swym ukochanym. Paul przecież obiecał, iż będzie ją kochać bez względu na wszystko. Wiedział jak łatwo ją spłoszyć i zawieść. W którym miejscu popełniła błąd? Dlaczego postanowiła uwierzyć, że jednak prawdziwa miłość istnieje, a Lotman będzie tym jedynym?
         Drżącymi palcami chwyciła żyletkę, którą znalazła w kuchni. Ponoć to właśnie ci z pozoru najtwardsi są też najłatwiejsi do złamania. Mira już nie mogła tak dłużej żyć. Skoro nie zaufa nigdy więcej, to jaki był sens aby dalej to wszystko ciągnęła. Musiała zdobyć się na odwagę by zrobić krok za ostateczną granicę.
         Pierwsze cięcie nie było przyjemne. Potwornie bolało, ale po chwili przyszła również chwila ulgi. Kiedyś na widok krwi mdlała. Teraz patrzyła na nią z zadowoleniem. Usiadła na podłodze, wykonując kolejne cięcia. Nie minęło zbyt wiele czasu, kiedy zaczęła tracić kontakt z rzeczywistością. Ciemne plamy przed oczami, coraz cięższy oddech – oznaki, że nie pozostało jej już wiele czasu. Jakimś cudem dotarł do niej jeszcze szczęk otwieranego zamka od drzwi wejściowych.
- Mira!
         Nie mogła odpowiedzieć. Nie chciała aby Alek ją odnalazł. Była mu wdzięczna za wszystko, ale nie mógł już jej uratować. Świat gdzieś umknął. Nie docierały już do niej żadne dźwięki. Wydawała ostatnie tchnienie.
- Mira…
         Paul chwycił się kurczowo drzwi od łazienki. Krew. Wszędzie mnóstwo krwi, a w tym wszystkim ona. Blada i nieprzytomna. A może już nieżywa. Wyglądała niczym śpiąca królewna. W bajce jeden pocałunek wystarczył, aby przywrócić ją do życia…
         Nawet nie zdał sobie sprawy, że klęczy w kałuży krwi, ściskając mocno jej bezwładne ciało. Nie próbował nawet zapanować nad łzami, spływającymi po policzkach. Zawiódł Mirę. Zawiódł ją.
- O Boże – jęknął Alek, wydobywając z kieszeni telefon. Jakimś cudem zachował trzeźwość umysłu i wybrał numer ratunkowy. Nie mógł uwierzyć, że jest już za późno. – Paul, czy ona…
         Paul nie odpowiedział. Jedyne o czym marzył, to znaleźć się teraz razem z nią. Pragnął cofnąć czas do chwili, gdy spotkali się pierwszy raz. Przeszedłby obok Mirelli obojętnie i nigdy by jej nie zranił.
- Mira, przepraszam – wyszeptał wiedząc, że jest już za późno.

Także ten. Żegnam się z tym opowiadaniem i dziękuję Wam, że byliście ze mną mimo wszystko. Bo były przerwy, rozdziały napisane tragicznie (chociaż wiele ich nie było). Może jeszcze zawrę jakiś epilog, ale nie mogę niczego obiecać. Szczęśliwego zakończenia być nie mogło już po samym prologu opowiadania. Mam nadzieję, że jakoś bardzo Was nie zawiodłam. Łzawego pożegnania ze mną jeszcze nie będzie, bo dwa opowiadania w dalszym ciągu się piszą oraz publikują. I zapraszam na nie serdecznie: Zapach Kawy oraz Miłości Manifest.